Oczywiście, że warto :) pominę tęsknotę i skupię się na
pozytywach takiego wyjazdu. Może jakiś niezdecydowany student
zajrzy tutaj, przeczyta i stwierdzi, że spróbuje.
Takie praktyki to przede wszystkim możliwość nauki języka.
Żywego języka, takiego, jakim posługują się mieszkańcy danego
kraju, czy regionu. W Hiszpanii jest to o tyle trudne, że w zasadzie
każdy region ma jakąś swoją specyfikację języka (tak jak w
Polsce). W takiej Katalonii nie tylko wymowa jest inna, pisownia
również. Sprawdzając oferty tamtejszych uniwersytetów byłam
bardzo zdziwiona taką rozbieżnością. Z tego powodu zrezygnowałam
z proponowanego miasta, bo nie chciałam wrócić na zajęcia z
pięknym katalońskim i byle jakiem kastylijskim (którego uczę się
na studiach). Język na wyspach też się różni, bo Kanaryjczycy
uwielbiają zjadać ostatnie litery, ale w porównaniu do tego, jak
wiele daje obcowanie z prawdziwym językiem, ten problem w zasadzie
nie istnieje. Mogę śmiało stwierdzić, że po tych, prawie, trzech
miesiącach nauczyłam się więcej niż w ciągu dwóch lat studiów.
Bo byłam zajęta tylko językiem i rozmową, a nie czytaniem
książek, czy wkuwaniem kolejnych słówek. Pod względem nauki
języka praktyki (lub tradycyjny Erasmus) są najlepszą opcją dla
studenta.
Praktyki to także jedyna w swoim rodzaju możliwość poznania od
środka innej kultury. Uczyłam się oczywiście na studiach o
tej kulturze, ale to nic kiedy człowiek ma okazję żyć w danym
państwie. Na każdym kroku słyszę „disfrutar!” czyli
korzystaj. Fiesta to naprawdę norma, a Hiszpanie są bardzo pogodni.
Są bardzo spontaniczni i uwielbiają zabawę. Żyjąc tu, chociaż
te trzy miesiące, można wynieść coś dla siebie, skorzystać, a
nawet coś zmienić. Ja jakiś spektakularnych zmian w sobie nie
widzę (a jeśli są, to na pewno Chłopak mnie uświadomi), ale
byłam (nadal jestem ;)), zobaczyłam i wiem, jak to jest.
Wyjazd to także sprawdzian nas samych. Przez pierwsze kilka
dni miałam okropnego doła. Momentami żałowałam, że przyleciałam
bez żadnej koleżanki ze studiów. Teraz jest zupełnie inaczej. Po
pierwsze, zawsze lubiłam swoje towarzystwo, ale jeśli chcę, to mam
tutaj mnóstwo osób, z którymi mogę porozmawiać. Znacie to
powiedzenie tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono. To święta
prawda. Kiedy człowiek wyjeżdża musi zmierzyć się z nową
rzeczywistością, wiele razy ze swoimi lękami i słabościami.
Musiałam na początku załatwić ubezpieczenie społeczne i
pojechałam sama. Nie dość, że wtedy ledwo mówiłam, to nie
wiedziałam gdzie iść. Ale zapytałam i wszystko załatwiłam.
To także możliwość przekonania się, czy dana praca nam
odpowiada. Pracuję na recepcji. Może ktoś powie, że lekka
praca. Nie, nie lekka :) ale też nie wolałabym pracować na
restauracji. Praca na recepcji bywa stresująca. Bo to my jesteśmy
winni wszystkiemu, co złe. To do nas ludzie przychodzą z problemami
i skargami, po nas krzyczą, a ja nie mogę nic zrobić, poza
uśmiechaniem się. To nas uważają za żywe, chodzące Wikipedie. W
ich mniemaniu recepcjonista ma wiedzieć wszystko. Obecnie wiem dużo,
ale bez przesady. Jeśli czegoś nie jestem pewna, to mam Internet i
kolegę czy koleżankę obok. Wiele razy mam ochotę powiedzieć, że
ktoś jest głupi (no bo ileż razy można tłumaczyć, że 20 euro
to koszt wypożyczenia wentylatora plus 10 euro depozytu- ostatnio
dobre 10 minut mi to zajęło), jednak nie powiem nic. Czasami podoba
mi się ta robota, a czasami mam dość. Czasami się nudzę, a innym
razem nie wiem, w co ręce włożyć. Także jedź człowieku,
popracuj i dowiedz się, czy za X lat będziesz chciał wykonywać
ten zawód!
A przede wszystkim, możesz pozwiedzać. Gdyby nie ten wyjazd,
nie zobaczyłabym orek i delfinów, oceanu i okropnego ciemnego
piasku. Nie poszłabym na najbardziej kolorowy targ, nie zobaczyłabym
miasta przygotowanego na fiestę. Nie miałabym możliwości wizyty
na wulkanie (to przede mną). Krótko, moje oczy mogłyby tego w
życiu nie ujrzeć.
I jeszcze jedna, najważniejsza chyba korzyść. To doświadczenie,
a tego nikt Ci nie odbierze. Nie wiesz, kiedy z niego
skorzystasz.
Piszę to wszystko ze swojej perspektywy, oczywiście ktoś może się
nie zgadzać. Co nie zmienia faktu, że warto jechać. Jeśli o mnie
chodzi, to na filologii powinien być nawet obowiązek wyjazdu.
Inaczej nie nauczysz się swobodnie rozmawiać, proste ;)